Tańczyć każdy może
Panowie z brzuszkiem dają radę
Kolejny
krzyżyk za pasem, strzyka im w stawach, ale nie żałują sił na
tańczenie figlarnego charlestona
Nie
jesteśmy sztywniakami, mówi się przecież o słowiańskim temperamencie.
Ani zbędne kilogramy, ani pierwotny wstyd nie wypchnie Polaków z
parkietu.
W
rytmie latino ruszają się biodra seniorów, narzeczonych, samotnych, a
nawet księży. Stan cywilny ani życiowe powołanie nie są przeszkodą do
rozwijania swojej aktywności. - Razem ze mną na kursie jest ksiądz
Grzegorz, wikary z mojej parafii – mówi pani Marta. - Razem
zaczynaliśmy od totalnego zera. Ksiądz wikariusz przyszedł sam, ale
dobrał się w parę z jedną z parafianek, która też zdecydowała się na
udział w zajęciach. Pamiętam, że instruktorka, która nie wiedziała,
że ma do czynienia z kapłanem, podeszła do kursanta, złapała go za
biodra, zaczęła tańczyć i powiedziała: musimy bardziej ruszać
biodrami,o tak! Trochę się speszyła, gdy ktoś szepnął jej: to ksiądz.
Czy
Polacy to sztywniacy? - Nie jesteśmy sztywniakami - zapewnia Grażyna
Potocka, bydgoska tancerka. - Mówi się przecież „słowiański
temperament". Niemcy są mniej rozrywkowi, Brytyjczycy to
przecież „angielska flegma". Nam wystarczy impuls i
zatańczymy. Niektórzy potrzebują przysłowiowej lampki szampana. Uczę
wiele lat i widzę jak z zakompleksionego mężczyzny, którego na kurs
przyciągnęła zdesperowana żona, wychodzi demon tańca. W kinach
wyświetlano kiedyś film „Zatańcz ze mną”. Na kurs tańca
przyszło trzech panów. Jeden stary, drugi przystojny i trzeci mały,
krępy, z brzuszkiem. I okazało się, że ten przysadzisty miał
najwięcej wigoru. - Dopiero za pół roku można będzie o mnie mówić -
małżonka, ale przezornie już dziś ćwiczę z narzeczonym. Kilka dni
temu mieliśmy wstęp do tanga. Boże, co to za trudny taniec - wzdycha
pani Marta. - Kolana trzeba mieć lekko ugięte, ale jednocześnie
trzeba czasem machnąć nogą, tylko jak?
Jedną
z najdłużej działających w branży tanecznej osób jest Grażyna
Potocka. Artystka w tym roku obchodzi 30-lecie pracy.
Trudno zliczyć, ile spod jej ręki wyszło uzdolnionych wychowanków.
- Zaczynałam od Domu Kultury Rometu, który
mieścił się w budynku Bydgoskiego Towarzystwa Wioślarskiego, nad
Brdą. Na sali miałam nawet po 100 osób, od lekarzy, prawników, po
pracowników fizycznych, dla których taniec był sposobem na relaks,
odprężenie. Mówiono, że tylko ja jestem w stanie ogarnąć taki żywioł.
W tym domu kultury spędziłam 10 lat, potem przyszedł czas na szkołę
prywatną, w której pracuję do dziś
Dorota
Gołębiowska z Grażyną Potocka zapoznała się już w latach 80. - Byłam
wtedy w liceum. I od liceum nie przestaję tańczyć. Uczestniczyłam w
300 turniejach sportowych, a sędziowałam już na ponad 400. Oprócz
tego prowadzę z kolegą Studio Tańca i Ruchu „Gest”. Nasza
najmłodsza tancerka ma 5 lat, a najstarsza ponad 50. Z kolegami i
koleżankami z klubu „Napoleon”, bo tak nazywała się grupa
w szkole pani Potockiej, spotykamy się systematycznie i oczywiście
wtedy tańczymy.
Pani
Kazimiera Wysocka ma 71 lat. Na kurs nie chodzi, ale kiedy jest
okazja, tańczy z przyjaciółmi z Domu Dziennego Pobytu „Senior"
przy ul. Jodłowej. - Panów mamy za mało - narzeka seniorka. - Tylko
dwóch. Na imprezy zapraszamy mężczyzn z zewnątrz. Swoje lata już mam,
kroki dobrze znam, charlestona zatańczę. Uwielbiałam walca i dalej
darzę ten taniec wielkim sentymentem.
Tak
się bawią seniorzy podczas
zabawy w domu pomocy społecznej,
A
tak uczy się tańczyć młodzież na warszatach
u Grażyny Potockiej
Katarzyna Kaczor
k.kaczor@express.bydgoski.pl
|